Sezon letni obejmuje miesiące: czerwiec, lipiec i sierpień.
Kluczowym wydarzeniem tego lata w Zgromadzeniu była eksploracja Regio, wraz z Kasiną z Popowic, zaproszoną Maginią z Łęczycy. Specjalistka od Faerie od razu zauważyła nawiąz Mojmiry zdobiący drzwi jej chaty i urządziła służebnej awanturę. Potem jednak wytłumaczyła Ambrożowi i magom o co poszło.
Otóż nawiąz, spleciony z jemioły, wierzby i dzięgiela - wedle wiedzy Kasiny - działał zupełnie inaczej niż Mojmira sądziła. Dziewczyna wierzyła, że odpędza Faerie. Bała się o synka, zwłaszcza po tym jak Borys naopowiadał jej o Demisselu i jego dziwnych sugestiach uprowadzenia dziecka. Kasina nieco zmiękła poznając przyczyny. Była pewna, że Sidhe celowo wmówiły dziewczynie błędne działanie amuletu. W istocie miał on odwrotną moc - przyciągał Faerie, był jak latarnia zwieszona w ciemnym lesie. Na szczęście osłona Aegisa solidnie odstraszała wróżkowy lud, co nie znaczyło, że nikt z Faerie nie miał na oku tak oznaczonego miejsca i jego mieszkańców. Magiczka wyuczyła dziewczynę jak i z czego wiązać prawdziwie skuteczny nawiąz.
Nim jeszcze weszli do Regio za przewodnictwem Bohumila i Mondo, Kasina zawarła bliższą znajomość z magicznym szczurem, któremu najwyraźniej przypadła do gustu. Jeszcze na wspólnej wieczerzy, jaką odbyli w Sali Narad, wypytała dokładnie Bohumila i szczegóły, o sposoby wejścia na Ścieżkę i rolę dębów. Zasugerowała, by dokładniej zbadać drzewa. Ich rola w otwarciu przejścia musiała być kluczowa. Skoro Mondo dojrzał granice Regio i ścieżkę don prowadzącą - a miało to związek z dębami, to drzewa muszą tu odgrywać pewną rolę. Bohumil był niemal pewien, że dęby sa magicznymi istotami.
Następnego dnia ruszyli na wyprawę. Przechodząc od drzewa do drzewa, powtarzając gesty i taneczne ruchy Bohumila, powoli wkraczali na ścieżkę wiodącą do innego wymiaru. I wkrótce znaleźli się na polanie otoczonej nieznanymi drzewami i zarośniętej wysoką trawą, jakiej wcześniej nie widzieli. Wszechobecna mgła otaczała ich ograniczając pole widzenia. Bohumil użył zaklęcia, które zwiększyło rozmiary Mondo. Szczurek wyglądał jak dobrze wyrośnięty pies. I poprowadził ich ścieżką w głąb Regio. Ambroż korzystając z magii wzniósł się ponad czubki drzew. Ujrzał, że znajdują się na niewielkiej wyspie otoczonej oceanem, której wysokie klify skąpane są w srebrzystej mgle. W sercu wyspy widniały ruiny budowli, a ścieżka, którą się poruszali wiodła wprost do nich.
Bohumil skrzętnie zbierał odmiany ciekawszej roślinności. Jasnopomarańczowe grzyby, porastając pnie dziwnych sosen, wyrośnięte pory, kłącza dzikiego czosnku i kłosy traw, które wybujały wyżej niż głowa Dalegora. Idąc ścieżką, za Mondo, odczuwali dziwne sensacje. Grunt czasem wibrował im po stopami, a w uszach czuli dziwny ucisk. Odstępując parę kroków ze ścieżki, niepokojące odczucia znikały. Dotarli do ruin budowli. Bohumil ocenił, że muszą być bardzo stare, starsze niż cywilizacja Rzymian, czy Greków.
Budowla była bardzo zniszczona. Zachowały się tylko ruiny ścian. Obiekt pierwotnie musiał być dość wysoki. Ale ani budowy dache ani konstrukcji stropu nie sposób było odgadnąć. Ściany z białych, kamiennych bloków porastał miejscami bluszcz pnący się na kilka metrów w górę. Wysokie strzeliste okna wyzierały regularnie, choć pozostał po nich zaledwie kamienny łuk sklepienia. Niektóre ściany były zachowane lepiej. Budynek na pozór był bryłą wzniesioną po okręgu, ale badając kąt ustawienia ścian, Bohumil odkrył że jest to raczej 50-kąt. Wnętrze było przestronne, dobre trzydzieści kroków od ściany do ściany przeciwległej.
Na murach, tych lepiej zachowanych, dostrzegli dziwne znaki, być może był to alfabet ale zupełnie nieznanego im rodzaju, ani łaciński, ani grecki ani nawet przypominający egipskie znaki, jakie czasem mogli oglądać w hermetycznych kodeksach. Niektóre ściany były cieplejsze w dotyku, zwykle ozdobione płaskorzeźbami, które przedstawiały sceny z udziałem dziwnych stworzeń. Owe istoty przypominały nieco smoki, tyle że inne niż z wyobrażeń słowiańskich czy germańskich. Długie, wężopodobne i skrzydlate. Często beznogie lub kroczące na dwóch łapach. W wielu miejscach znajdowali też symbole wielkiego, gadziego oka, często ozdobionego złotą (choć już łuszcząca się) farbą.
Na środku owej sali, Dalegor odmiótł z suchych liści,, pyłu i fragmentów kamiennych bloków spory cokół. Kamienna, krągła płyta wznosiła się ledwo na piędź nad poziom posadzki. Jej krawędzie ozdabiały zawiłe linie i wzory, być może kiedyś roślinne, lecz teraz zbyt zatarte by je identyfikować. Centrum płyty przedstawiało obraz wielkiego oka, ułożonego z mozaiki zielonych i niebieskawych kamieni. W miejscu źrenicy widniał otwór, bardzo regularny i całkiem spory - jak dwie pięści Bohumila. Dalegor zbadał go dokładnie. Analizując okruchy Vim, po wspólnym zastanowieniu doszli do wniosków, że - za sugestią Dalegora - musiał istnieć przedmiot, idealnie pasujący do otworu, który być może uruchamiał jakiś mechanizm?
Dalegor posunął się dalej i przekształcił fragment odłupanego marmuru w idealną sferę poznaczoną wypukłymi liniami, które dokładnie by pasowały w krawędzie wycięte wewnątrz otworu źrenicy. Niestety nie spowodowało to jakiejkolwiek zmiany rzeczywistości. Poświęcili jeszcze godzinę na dalsze badania. Dalegor przepisał wręcz znaki widniejące na ścianach, by w zaciszu laboratorium lepiej się im przyjrzeć.
Wiedzeni ciekawością opuścili ruiny poszli dalej. Ścieżka wiodła nadal wśród lasu ale wznosiła się coraz bardziej. Musieli przekroczyć płytki, ale dość rozlany strumień by wejść na wzgórze wznoszące się nad wyspą. Wzgórze otoczone było wianuszkiem gęstych zarośli różaneczników, obsypanych czerwonym i fiołkowym kwieciem, wysokich paproci i strzelistych drzew bambusowych. Samą polanę porastały niskie trawy, krzewy czerwonych jeżyn i rozrośnięte wielkimi liśćmi nieznane im odmiany łopianu. W centralnej części polany wznosiło się 6 kamiennych menhirów. Ziemia we wnętrzu kręgu wyznaczonego głazami była szara i spalona, a w jej centrum leżała kamienna płyta, pokryta siecią pęknięć. Głębokie, choć delikatne rysy układały się w symetryczny wzór przypominający smocze skrzydła rozpostarte nad ziemią.
W centralnej części płyty widniało wgłębienie dokładnie tej samej wielkości, co brakujący element smoczego oka w ruinach. Magowie podejrzewali jakiś związek między tym miejscem a ruinami rotundy. Bohumil i Kasina nawet postanowili wrócić się do ruin, by przynieść kamień przekształcony przez Dalegora.
Mgła, która towarzyszyła im całą drogę zagęściła się wokół polany. Ambroż dostrzegł wyraźny wirując kłąb, o nieludzkich kształtach, podszedł bliżej ostrożnie próbując nawiązać kontakt. Istota ukryta w kłębach młgy miała nieregularny, wiecznie zmieniający się kształt. Przemówił doń po polsku, potem po niemiecku, wreszcze po łacinie. Ten ostatni język był najwidoczniej zrozumiały dla istoty, gdyż przybrała formę zbliżoną do postaci Ambroża. Ambroż usiłował dowiedzieć się od istoty jaką rolę pełnił krąg i budowla. Odpowiedzi mglistego bytu bardziej przypominały obrazkową historię niż komunikację, ale Mag czegoś zaczął się domyślać.
Gdy usiłowali wsunąć kamień w miejsce na płycie, każdego kto dotykał wnętrza „oka” nawiedzały wizje. Ujrzeli więc młodzieńca w białej szacie klęczącego na środku płyty, który w dłoniach trzymał kryształową sferę. Kamień rozświetlały regularne, czerwone błyski. Ujrzeli obraz, w którym kamień zaczynał drżeć w dłoniach kapłana (czy też maga), jakby przemieniał się. Ktoś towarzyszący młodemu akolicie wyciągał ręce, jakby chciał go powtrzymać, ale gwałtowny ogień spopielił jego dłonie. Słyszeli głos przemawiający: Vos vocastis me … et nunc audite veritatem, ale nie ujrzeli kto (lub co) w ten sposób przemówiło. Bohumil, który usłyszał słowa w swej wizji, ujrzał jeszcze obraz menhirów połączonych złocistymi liniami mocy, po czym zalała go jasność. W końcu Ambroż ujrzał mrok i parę wielkich gadzich oczu, czających się w ciemnościach. Na tym zakończyli eksperymenty. Słońce zachodziło, postanowili więc czym prędzej wrócić do realności i opuścić Regio.
Bohumil był całkiem zadowolony z wyników swoich badań. Ale od początku. Kasina spędziła w Alba Amnis prawie cały tydzień. W tym czasie nawiązała bliższą więź z Mondo, jak i jego panem. Czeski Mag spędzał ciepłe lipcowe wieczory - najpierw w Sali Obrad, dyskutując z Kasiną nad otwartym Inscrutabiles res silvestres populi - który swego czasu nabył w Pradze. Potem już w swoim laboratorium, gdzie łęczycka Magiczka pomagała mu analizować roślinność pobraną z Regio.
Pomarańczowe grzybki okazały się całkiem smacznym dodatkiem do potraw. I Mojmira chętnie dodała je do jajecznicy, nazywając dziwnymi kurkami. Korzenie łopianu nie były toksyczne. Co więcej - porównał i sprawdził - w niczym nie różniły się od łopianów rosnących nad Bielawicą. Może był bardziej aromatyczny i delikatniejszy w smaku. Mojmira zaproponowała, że spróbuje go ugotować. Przedłużył eksperyment i wybrał się z Kasiną ponownie do Regio, tym razem na krótko, wyłącznie po korzeń łopianu. Porównanie przeszło oczekiwania. Ugotowane korzenie łopianu z Regio były smaczne, delikatne i aromatyczne. Lokalne korzenie były bardziej cierpkie i nie tak miękkie. Ale również dało się je zjeść i były nadzwyczaj sycące.
Zielone liście rośliny, wyrwanej z potoku, po roztarciu w palcach wierciły w nosie korzennym, chrzanowym aromatem. A jej łodyga i korzeń były skarbnicą olejków eterycznych. I tu również do konsultacji wzięli Mojmirę. Oceniła roślinę jako dziwną odmianę chrzanu, przydatną, leczniczą, rozgrzewającą i usuwającą flegmę z organizmu. Podobnie zresztą jak dziki por i czosnek. Por, jak uświadomiła Bohumila nie był niczym innym niż odmianą cebuli wieloletniej. Czosnek zaś, nieco różnił się od tego który zwykła uprawiać w ogródku Zgromadzenia.
Najwięcej kontrowersji wzbudził fioletowy, lekko fosforyzujący w ciemności grzyb. Bohumil zmarnował sporo alchemicznych komponentów, by ocenić jego toksyczność, ale roślina zdecydowanie do jadalnych nie należała. Kasina namawiała go na spróbowanie niewielkich skrawków - które jej zdaniem mogły mieć psychoaktywne właściwości, podobne do grzybów, które Magini zażywała by pogłębić doznawanie wizji. Ale Bohumil odmówił. Jego natura Domu Bjoarner trochę się lękała takich eksperymentów.
Po tym jak Kasina opuściła Zgromadzenie, wspólnie z Ambrożem badali naturę dębów. Wszystkie drzewa miały coś wspólnego - tego byli pewni. Ale też każde z nich było unikalne i miało swoiste moce. Postanowili więc w sierpniu poświęcić na to więcej czasu i być może odkryć właściwości tych magicznych istot. Bo to, że dęby były magiczne - nie ulegało wątpliwości.
Z opuszczeniem Zgromadzenie przez Kasinę, wiąże się historia odwiedzin Bartłomieja z Łęczycy, Czerwonoczapkiego. Wracał on bowiem z Pragi, gdzie kilka dni zabawił u scholastyka szkoły katedralnej. Umówił się on wcześniej z Magiczką, że odszuka Alba Amnis jeśli drogi go powiodą w okolicach lipca, sierpnia. Ambroż wielce się uradował tymi odwiedzinami. Ugościł Czerwonoczapkiego i nalegał by ten został kilka dni. W tym czasie napisał kilka listów, w tym do biskupa poznańskiego Pawła, do Maga Arnolda z Fengheld i do Łęczyckiego Princepsa. Wręczył pergaminy Bartłomiejowi, gdy ten opuszczał z Kasiną Zgromadzenie.
Dalegor bardzo nalegał, by Bohumil wyuczył go sekwencji rytuału dla każdego dębu, by mógł samodzielnie wkroczyć na ścieżkę do Regio. Musiał spędzić blisko trzy tygodnie, gdyż ruchy Bohumila - na pozór proste - miały swoje niuanse, które tylko Bjoarner w swej zwierzęcej intuicji mógł należycie pojąć. Zwalista postura Dalegora i spory brzuch wcale mu tego zadania nie ułatwiały.
Oczywiście nie mogło to ujść uwagi Ambroża. Princeps ambitnie postanowił dołączyć do pozostałych członków Rady i również nauczyć się rytuału (choć uważał dziwne wygibasy wokół drzew za nieco uwłaczające jego godności Princepsa). Co ciekawe, gdy już pod koniec sierpnia opanowali zasady, kroki i ruchy - okazało się, że magia ścieżki prezentuje się inaczej dla każdego z nich. Dalegor nie słyszał szeptu liści dębu. Cały czas jednak towarzyszył mu szum padającego deszczu, kropli rozbijających się na liściach. Czuł nawet wilgoć na wąsach i brodzie. Doznania Ambroża były bardziej niepokojące. Szept liści przeradzał się w coraz silniejszy i głośniejszy szum wiatru. Pozostawał na ścieżce (jego oczom ukazywały się mokre, regularne kamienie - a nie splątane grube korzenie dębów, jak wówczas gdy podążał za Bohumilem), a gałęzie drzew dookoła szalały wyginane podmuchami nieodczuwalnej wichury. W połowie rytuału wyraźnie słyszał łopot ogromnych skrzydeł i ich głuchy łoskot, jakby uderzały gwałtownie powietrze. Często podrywał głowę w górę wypatrując istoty, która czyniła ten hałas i wywoływała wichurę. Czasem słyszał skrzypienie ścięgien naprężanych podczas szybowania. Było to dziwne i nieprzyjemne odczucie.