Sezon wiosenny obejmuje miesiące: marzec, kwiecień i maj
Do Strzegomia ruszyli na początku marca, jak tylko w dzień przestał szczypać mróz. Ambroż wziął po raz pierwszy Dargaude, więc zarządził by Odomir wydał Prusowi kolczugę, długi miecz i tarczę, co wzbudziło w nim wielką wdzięczność. Jaromir i Atilla również towarzyszyli Princespsowi. Ten pierwszy powiódł dwa konie do Bielawy i zwyczajowo pożyczył wóz od Hermanna.
Nie spieszyli się. W Zgromadzeniu zostawili Dalegora i Bohumila, którzy planowali wybrać się do Czech z Borysem, ale pogoda nie nastrajała do wypraw tak daleko. Ambroż zamarudził w Świdnicy, gdzie w Schrebiendorfie odwiedzili młynarza Zbysława, nie mogąc się nadziwić jak Sziposz wprawnie mówił po polsku. Nawet lepiej niż Atylla, więc Ambroż ocenił że ma naturalny dar do języków.
Przed Strzegomiem mieli jeden przypadek, gdy na przeprawie przez Pełczycę utknęli przed brodem. Jaromir obawiał się wjechać wozem na płyciznę, zwłaszcza że na drugim brzegu stały dwa zaprzęgi jakiegoś kupca. Wysłał Atylle przodem i zdecydował się na ryzykowny rajd. Nakazał Ambrożowi i Prusowi zejść z wozu, po czym rozpędził konie i przedarł się przez zdradliwy bród. Kupcem okazał się bławatnik Joachim z Wrocławia. Jaromir użyczył mu koni, czym zyskał sobie wdzięczność handlarza. Jednakże to Ambroż dobił prawdziwego targu. Słysząc że Joachim handluje suknem, namówił go by ten zatrzymał się w Bielawie i rozmówił z Przecławem na temat kupowania towaru od Zgromadzenia. Joachim nieco się wzbraniał, ale obiecał przyjrzeć się jakości i dać znać o decyzji.
Do Strzegomia wjechali w czwartek wieczorem, płacąc mostowe braciszkowi z komturii Joannitów. Zatrzymali się karczmie Pod Krzyżem, nieopodal kamiennych murów komturii, do których przyklejone były drewniane budyneczki zakonnych magazynów. Karczma stała przy głównej ulicy która ciągnęła się aż do stóp wzgórza na którym wznosiły się mury kasztelani. O wieczornej porze w karczmie było wielu gości, więc zajęli wolny stół z dwiema ławami. Kominki buzowały ogniem ogrzewając wnętrze gospody ciepłym światłem. Przy jednym z nich ulokował się jakiś szlachcic zapewne rycerz w towarzystwie czwórki czeladzi. Wyciągnąwszy nogi suszył nogawice w cieple kominka. Przy jednej z ław dostrzegli kupca który siedział w towarzystwie dwóch nadobnych niewiast zdrowo już podchmielonych alkoholem. Byli głośni i śmiechami zwracali na siebie uwagę. Jaromir zanotował że mówili po niemiecki. Zamówili więc sobie porządne jedzenie i napitek a gdy przyszło do okowity, która rozgrzała im żołądki, to humory zdecydowanie im się poprawiły.
Rozmówili się o nocleg. Karczmarz zaproponował im wspólną izbę, ale zdecydowali się zająć dwa pokoje w przeciwległych szczytach gospody, by spać w większej wygodzie choć zdecydowanie drożej. Ambroż i Jaromir udali się do małej izby z oknem wychodzącym na tyły gospody, a Dargaude i Atilla do mniej wygodnego pokoju, z nieszczelnym oknem wychodzącym na ulicę, zaraz nad wejściem do karczmy. Na zewnątrz rozpętała się ulewa i prawdziwa wiosenna burza. Jaromir celowo wziął wygodniejszy pokój bo karczmarz go ostrzegł że w tym gorszym przecieka dach i wstawiono nowe okno, które się nie spasowało.
Ambrożowi było ciężko zasnąć, gdyż ścianą sąsiadował ze wspólną izbą z której dochodziły nieprzystojne hałasy. Dargadue zaś obserwował ciemną ulicę, słabo oświetloną pochodniami zatkniętymi w słupy przy karczmie. Atilla spał jak zabity. A Prus liczył jak często straż grodowa przechadza się nocną porą uliczkami przy komturii. Od czasu do czasu błyskawice rozjaśniały noc i Dargaude widział wyraźnie kamienne mury Joannitów z górującą wieżą kaplicy do których przytulały się niskie, drewniane budynki magazynowe. Nie wierzył własnym oczom, gdy w rozbłysku pioruna zauważył kobietę lecącą w wiklinowym koszu wysoko nad ulicami Strzegomia. Że to była kobieta to miał pewność. Długie ciemne włosy smagane wiatrem i deszczem rozwiewały się za nią gdy mknęła przez burzliwe niebo. Jako że nie miała na sobie ubrania, to Dargaude dostrzegł też atrybuty kobiecości, więc nie wątpił w to co zobaczył.
Po wczesnym śniadaniu poszli do komandorii Joannitów, przywitać się z komturem i zagadnąć o tę sprawę. Rudigera ucieszył widok Jaromira, cenił jego poświęcenie przy obronie taborów w krucjacie pruskiej sprzed dwóch lat. Wypytał się o Borysa i z uwagą studiował twarz Ambroża. Słyszał o Princepsie ale nie miał okazji wcześniej go poznać. Wtórował mu brat Engelbert, żywo dopytując się o dalsze losy procesu Dobromiła. Sam uczestniczył w komisji badania męczeńskiej śmierci rycerza i miał nadzieje, że jesienią uda się sprowadzić zwłoki Kotowicza do Strzegomia.
O Hartwigu dowiedzieli się tyle, że Rudiger podejrzewał złe Faerie, które zemściły się na człowieku i doprowadziły do jego śmierci. Ciałem zajmował się starszy nad infirmerią, brat Oswald. Zwłoki Hartwiga pochowano za miastem na uroczysku samobójców, gdzie w niepoświęconej ziemi Joannici zwykli chować grzeszników. Rudiger dopytywał się dlaczego drążą temat zwykłego ciury z Bielawy, który miał opinię gwałtownika i pijaka. Ambroż uzasadnił to zainteresowaniami magów, chciał sprawdzić czy za tą podejrzaną śmiercią nie kryją się byty piekielne lub faerie. Oczywiście komtur był żywo przekonany o tym drugim i prosił o zdanie sprawy, gdy wykryją obecność tych istot.
Brat Oswald akurat wylewał wiadro krwi do beczki przed szpitalikiem. Pomni na zarazę z Rychbachu, trzymali się w oddaleniu od infirmerii z dala pytając mnicha. Ten uprzejmie im zaproponował puszczanie krwi. Gdy Ambroż odmówił, Oswald przypomniał sobie wydarzenia z jesieni zeszłego roku. Hartwig był martwy jak przyszli go obejrzeć. Miał wyłamane wszystkie stawy, boleśnie w przeciwną stronę do normalnego ruchu. Palce rąk, nóg, stawy łokci i kolan, barków i bioder. Zwłoki tężały i musieli się namęczyć nim doprowadzili ciało do w miarę normalnego wyglądu. Został pochowany za miastem, na uroczysku samobójców - Oswald potwierdził słowa komtura. Hartwig nocował wówczas z karczmie Pod Krzyżem, czyli w miejscu w którym sami się zatrzymali.
Wrócili więc i na wieczerzę postanowili rozmówić się z karczmarzem co do wydarzeń, które były celem ich śledztwa. Teg dnia jednak obsługiwała ich niewiasta, której wcześniej tu nie widzieli. Naświetliła im nieco więcej. Okazało się, że Hartwig - wozak z Bielawy, który obsługiwał tutejszą kasztelanię, w istocie został wyrzucony z okna pokoju, w którym spał Atilla i Dargaude. Było to pod koniec września zeszłego roku. Ciało ponoć zabrali mnisi z komturii, ale karczmarka więcej nie wiedziała. Potwierdziła, że Hartwig był brutalnym człowiekiem, którego nikt nie lubił.
Jaromir pamiętał Hartwiga. Ten mieszkał z bratanicą i kilkoma dziewkami, które w istocie źle traktował. Ale nie słyszał jakichś skarg i zupełnie się tym w owym czasie nie interesował.
Ambroż postanowił zbadać komnatę. Przeszkadzała mu mocno aura Dominium, która emanowała z kaplicy Joannitów z wielką siłą. Mimo to odkrył w komnacie ślady silnej magii. Ulotne, resztkowe, ale nadal obecne w strukturach komnaty. Nie była to magia hermetyczna. Wówczas Dargaude opowiedział o tym co widział nocą. Zaczęli przypuszczać, czy obecność wiedźmy nad Strzegomiem była przypadkowa? Ambroż nadal rozważał knowania diabolistów, ale teraz nie był tego tak pewien.
Kolejnego dnia dowiedzieli się nieco więcej o samym Hartwigu. Jego bratanica, Bianka albo Blanka, często z nim podróżowała, często też dziewczyna nosiła ślady złego traktowania przez wuja. Powiadano że latem od niego uciekła i Hartwig szukał jej długi czas. Ponoć dowiedział się, że zostawiła mu wiadomość w karczmie. Gospodarz karczmy potwierdził tyle, że taką wersję przedstawił Hartwig i nalegał na komnatę nad wejściem. On sam Blanki nie widział i nie miał od niej żadnych wieści, a wątpił by dziewka umiała pisać.
Śledztwo im się przeciągało, o Blance wiele się nie dowiedzieli. Ambroż postanowił odwiedzić kasztelanię. Komes Imbram przyjął jego i Jaromira dość chłodno. Ożywił się nieco na wspomnienie Przecława, który był jego nieślubnym synem. Ale niechętnie wysłuchiwał pytań o wrześniowym wypadku. Z jego perspektywy sprawa była zamknięta. Nie dał się przekonac argumentom Princepsa i zagroził mu konsekwencjami, jeśli nadal będzie drążył sprawę, a ta dotrze do książęcych uszu.
Musieli więc wykazać więcej ostrożności. Na miejscowym targowisku przyglądali się koszom sprzedawanym przez bednarza. Dargaude podejrzewał że wiedźma może mieszkać w Strzegomiu. Jednak prawdziwy trop sprawy złapali dzień później, trochę przypadkiem. Prus dowiedział się o zielarce mieszkającej na podgrodziu na skarpie nad Strzegomką. Odwiedził ją i podczas luźnej rozmowy o ziołach zauważył, że starsza kobieta ma dziwnego kota. Powiedział o tym Ambrożowi i tak oto trafili do Mili.
Ambroż pierwotnie podejrzewał Milę, że jest wiedźmą i diabolistką. Na miejscu jego podejrzenia się rozwiały. Mila była zielarką i uzdrowicielką. Ale nic ponadto. A jej kotka, w istocie była magicznym stworzeniem. Mila znała Blankę, nie raz pomagala jej opatrzyć rany, po tym jak Hartwig ją brutalnie bił. Skierowała Ambroża i jego czeladź do Jawora, gdzie pewna kobieta prowadzi przybytek dla mężczyzn, do którego przygarnia dziewczyny takie jak Blanka.
Przecław udał się z Gergejem kamienistym szlakiem do Bielawy. Hermann przysłał pachołka, że jakiś kupiec z Wrocławia ich u niego oczekuje. Sołtys przyjął ich w jasnej izbie. Przy zastawionym stole siedział brodaty mężczyzna, nieco czerwony na gębie - Przecław zauważył garniec piwa przed nim - któremu towarzyszyło kilku młodzików tłoczących się na ławie pod oknem.
Joachim z Wrocławia przedstawił się jako kupiec bławatny i przedstawiciel cechu kupieckiego. Wspomniał o pomocy Ambroża i Jaromira pod Strzegomiem i przeszedł do sedna pytając o sukno, które ponoć wyrabiają u siebie w klasztorze. Przecław uprzejmie go skorygował, że magistrowie zamieszkują Zgromadzenie, nie klasztor, a ten tu Madziar jest mistrzem tkackim. Gergej łamanym polskim opowiedział o technice w jakiej tka sukno, o splocie i szerokości materiału.
Kupiec narzekał na luźne sploty, ale zainteresował się bardziej, gdy Hermann wtracając się do rozmowy opowiedział o planowanym foluszu. Takie sukno, które przeszło folowanie jest mocne, zbite i odporne na deszcz. Joachim zgodził się wrócić do tematu, gdy folusz powstanie, a Gergej przywiezie mu do Wrocławia trzy łokcie folowanego sukna do oceny.
Nie musieli długo szukać gospody cieszącej się pewną sławą na podgrodziu Jawora. Gospoda Pod Dębami z daleka już prezentowała się godnie. W jej wnętrzu było jeszcze ciekawiej. Strażnik stojący przy drzwiach od razu spostrzegł, że goście przybyli tu po raz pierwszy. Wnętrze było ładnie urządzone, gośćmi byli zapewne bogaci kupcy i młoda szlachta, no i towarzyszące im dziewczęta. W kącie sali siedział lutnista brzdękając na strunach miłą dla ucha melodię.
Ambroż w tego typu przybytku rozkoszy był tylko raz, w Gandawie, jak podróżował ze swoim mistrzem Franciszkiem z Conventio Florum przez ziemie Pikardii i Flandrii. Był wówczas nastolatkiem, ale mistrz pozwolił mu pofiglować z jedną z dziewczyn, co na długo zapamiętał. Oczywiście gospoda Pod Dębami nie miała takiego wystroju, ani personelu jak burdel w Gandawie. Ale i tak im się podobało.
Gdy Ambroż zaczepił obsługującą ich jasnowłosą dziewczynę, pytając o Blankę, okazało się że mają Blankę we własnej osobie przed sobą. Princeps chciał się rozmówić z dziewczyną o Hartwigu i o tym co naprawdę się stało. Ta, źle rozumiejąc intencje zaprosiła go do pokoiku na górze gdzie dziewczęta zajmowały się gośćmi bardziej indywidualnie. Tam Ambroż dowiedział się że faktycznie Blanka uciekła latem od Hartwiga, że wiedziała iż wuj będzie jej szukał. Że pani Karin, właścicielka gospody wyciągnęła do niej rękę i przygarnęła. Że owszem, kupczy swoim ciałem, ale większość dochodów zatrzymuje dla siebie, poza tym Karin dba o dziewczyny i nie daje nikomu ich krzywdzić. I przyznała że nie była w Strzegomiu od czasu ucieczki. A potem Ambroż przeszedł do przyjemniejszej części rozmowy.
W tym czasie Jaromir obserwował salę. Za kontuarem stał ciemnowłosy, wysoki mężczyzna, w okolicach trzydziestu lat. Zręcznie wycierał małe czarki ze szkliwionej glinki i napełniał je trunkiem z niewielkiej beczułki ustawionej na blacie. W pewnej chwili podeszła do niego kobieta, może nieco młodsza ale z rysów twarzy zbyt podobna, by nie być spokrewnioną. Ubrana zupełnie inaczej niż dziewczyny w lokalu. Skromna, czarna suknia z bogatym, srebrnym haftem, wytworna biżuteria i kruczoczarne włosy wysoko upięte, nie nakryte czepkiem jak u mężatek. Spoglądała na salę uważnym wzrokiem, uśmiechając się do dziewczyn i omijając spojrzenia podpitych młodzieńców. Wyszeptała coś na ucho karczmarzowi i już zamierzała odejść. Jaromir nie mógł na to pozwolić, zerwał się od stołu i podszedł do kontuaru, by uprzejmie zagadać.
W tym czasie Atilla i Dargaude, zachęceni przez Jaromira, wspinali się po schodkach ciągnięci za ręce przez jedną dzierlatkę. Wrocławianin zaczął rozmowę, podziwiając brzmienie głosu kobiety. Postanowił przejść do sedna, wspomniał że jest członkiem Zgromadzenia Zakonu Hermesa i wraz ze swoim princepsem przybył tu by wyjaśnić okoliczności śmierci niejakiego Hartwiga w Strzegomiu. Kobieta słuchała go z wyrazem zaciekawienia, drgnęła jednak gdy wspomniał Magów Hermesa. Nalała czarkę okowity i poczęstowała Jaromira, na co on uprzejmie odmówił. Dotknęła go lekko wtrącając rymowany wierszyk między swe słowa, co sprawiło, że język towarzysza skręcił się boleśnie w gębie i unieruchomił tknięty bolesnym skurczem. Jaromir odskoczył i w te pędy ruszył po schodach, szukać Ambroża.
Narobił niezłego bigosu otwierając każde z możliwych drzwi na piętrze, wzbudzając piski, krzyki i groźby gości przybytku, którym ktoś zakłócił intymne chwile. Takoż i zastał Ambroża… Blanka zerwała się z miejsca łapiąc za prześcieradło i okrywając szczelnie. Ambroż poirytowany odział koszulę i szybko przywdział swą beżową komżę. Widział że Jaromir usiłuje coś powiedzieć, macha rękami, otwiera gębę i ciągnie swój jęzor. Ruszył korytarzem i natknął się na wchodzącą na górę kobietę, domyślił się więc że to Karin. Oboje zmierzyli się spojrzeniem. Ambroż wyczuł groźbę i gotowość w oczach dziewczyny.
Wpadli na siebie, Karin schwyciła Ambroża za łokieć, jednak Mag był szybszy. Zdecydowanie obwieścił, że nie ma złych zamiarów i chce porozmawiać. Wiedźma zawahała się. Nie miała nic do stracenia, więc przyjęła pokojową propozycję princepsa. Ambroż wziął ja na stronę, do pokoju który w popłochu opuścili goście i dziewczyny po zamieszaniu jakie wzbudził Jaromir.
Karin wprost nazwała go psem gończym Zakonu Hermesa, ale Ambroż nie miał jej tego za złe. Wyjaśnił, że śmierć Hartwiga wzbudziła podejrzenia kleru, a on sam zapragnął dowiedzieć się czy za tym czynem nie stoją czciciele szatana. Karin z chłodem w oczach słuchała Maga. Potem wprost przyznała się do morderstwa. Hartwig był złym człowiekiem, katem i oprawcą niewinnych dziewczyn. Gdyby musiała, zabiłaby go ponownie. Ambroż się zgodził. Dodał tylko, że gdyby wiedział o tym procederze wcześniej, spróbowałby zapobiec. Zastanawiał się w duchu co uczynić. Wiedźma mu imponowała postawą, ale też podejrzewał u niej wielki potencjał i choć nigdy nie interesował się magią wulgarną, pewien pomysł zaświtał mu w głowie.
Zaproponował jej przystanie do Zgromadzenia. Wzbudziło to konsternacje ale i ciekawość dziewczyny. Oczywiście dodał, że musiała by złożyć PRzysięgę Hermesa i przestrzegać kodeksu. Poprosiła go o wyjaśnienia. Długo tłumaczył zobowiązania Magów. Dołączenia do Zgromadzenia dałoby jej ochronę. Był wręcz pewien, że Karin ma Dar. Nie miał pojęcia czy musi spełnić jakieś formalne procedury, ale jego propozycja była szczera i płynęła z serca.
Ku całkowitemu zaskoczeniu Ambroża, Karin się zgodziła. Przyznał, że zamierzał zostawić wszystko tak jak jest i zachować w sekrecie jej sprawę, ale zgoda dziewczyny dostarczyła mu radości. Karin zaczęła wypytywać o warunki w jakich mieszkają. Ambroż uświadomil sobie, że nie wszystko będzie takie proste. Zgromadzenie musi się rozbudować, by przyjąć kolejnego Maga. On sam musi się dokształcić by wiedzieć jak przeprowadzić przysposobienie. Karin nie chciała też pozbywać się karczmy i dochodowego interesu, ale Ambroż pomyślał o Bielawie i wstępnych rozmowach z Hermannem. Stanęło na tym, że Karin przed zimą odwiedzi Magów w Alba Amnis. Do tego czasu Ambroż pomyśli o formalnościach. I zatuszuje sprawę Hartwiga w odpowiedni sposób.
Pytana o przynależność i nowicjat, Karin wyjawiła, że na górze Ślęży, w poklasztornych ruinach gromadzą się wiedźmy ze Śląskiego Kręgu. To tam opanowała sztuki. Podczas rozmowy szacowała Maga wzrokiem. Przyjęła propozycję, zachęcona szczerością, ale też z obawy o straszne konsekwencje. Gdy emocje opadły, na chłodno analizowała wydarzenia. Po wyjeździe Ambroża z Jawora, zaczęła układać sobie w głowie dalsze plany.
W drodze powrotnej Ambroż odwiedził komtura Rudigera i poinformował go o fiasku swego śledztwa. Szpitalnik przyjął to ze zrozumieniem, tym bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że było to morderstwo uczynione ręką faerie. Nie zabawili długo w Strzegomiu, nazajutrz ruszyli ku Świdnicy i Bielawie.
Po powrocie ze Strzegomia, Ambroż opowiedział konfratrom o wydarzeniach w Jaworze - pomijając szczegóły - z głównym przekazem o Karin, że będzie ona gościć na zimę tego roku. Że zobowiązała się złożyć Przysięgę Hermesa i przystąpić do Zgromadzenia. Załatwił to dość uroczyście zapraszając Bohumila i Dalegora do Sali Obrad i każąc podać dobrze przyprawione i podgrzane piwo. Odezwał się w te słowa:
„Zwołałem was, by rozważyć sprawę, która dotyczy przyszłości naszego Zgromadzenia. Sprawę przyjęcia do naszego kręgu czwartej osoby — kobiety, którą niektórzy z ludzi nazywają wiedźmą, a my — jeśli zechcemy patrzeć głębiej — nazwiemy czarodziejką.
Wiem, że samo to słowo wzbudza niepokój, bo przez długie lata mądrość kobiety była naznaczona lękiem, a jej dotyk wiedzy — podejrzeniem. Lecz, bracia moi, czyż nie sami powiadamy, że prawda jest jak światło przechodzące przez wodę — zmienia kształt, lecz nie istotę? Nie wprowadzam w nasze progi czarownicy z lasu, ani kapłanki obcych bóstw. Wprowadzam uczennicę rozumu, która w samotności i wytrwałości zgłębiała te same tajemnice, które my zgłębiamy od lat — ruch gwiazd, krążenie żywiołów, moc słowa i znaków. Ona nie przychodzi tu, by żądać równości, lecz by ofiarować równowagę. Jej obecność nie jest sprzeciwem wobec tradycji, lecz jej dopełnieniem. Bo jeśli Alba Amnis — czyli Biały Strumień — jest symbolem czystości i harmonii, to czyż nie płynie on między dwoma brzegami?
Bracia, trzej jesteśmy — jak trzy filary stojące nad wodą: mądrość, siła, rozwaga. Lecz od dawna czułem, że w naszym kręgu brak czwartego filaru — intuicji, tego, co wyczuwa prawdę zanim ją nazwie, co słyszy harmonię zanim rozbrzmi ton. Nie chcę, byście przyjęli moją decyzję z posłuszeństwa. Chcę, byście przyjęli ją z rozwagą, tak jak alchemik przyjmuje nowy pierwiastek — z lękiem, ale i nadzieją, że z niego narodzi się nowa forma.
Wiedza, jeśli ma być wieczna, nie może się bać własnego odbicia — a w oczach tej kobiety, tej nowej siostry Hermesa, ujrzałem odbicie nas samych, takie jakiego dawno już nie mieliśmy odwagi szukać. Niech więc ten dzień zapisze się w naszych kronikach nie jako zdrada tradycji, lecz jako powrót do jej źródła — tam, gdzie Hermes nie miał imienia, a światło i ciemność były jednym.”
Przemowa ta żywo trafiła do Dalegora, który - zakopany w swoich księgach - nie miał okazji podsłuchać plotek czeladzi. Bohumil za to był podekscytowany. W myślach oczywiście nazywał Karin wiedźmą. I na samą myśl o wiedźmie w zgromadzeniu czuł… dziwne podniecenie.
Dalegor wkrótce jednak zderzył się z rzeczywistością. Jako największy fizycznie z Magów, ze swoją ogromną posturą i brodatym obliczem budził zawsze największy lęk i niechęć wśród czeladzi. Bohumil - mimo Daru - zbudował zażyłą relację z Mojmirą, przyjacielską i otwartą. Matka Konstantego darzyła rudowłosego maga sympatią i przywykła do jego Daru. W międzyczasie zawarła też bliską znajomość z Dargaude. Coś mistycznego ciągnęło ją do białowłosego Prusa. I to od niego poznała szczegóły badań strzegomskich i peregrynacji w Jaworze. Mojmira opowiedziała więc o zielarce Mili i o Karin, czarownicy która dba o inne kobiety i karze niegodziwych mężczyzn, włada potężną magią i fruwa w powietrzu. Nieco zawstydzona wspomniała też, że owa Karin oczarowała Princepsa czarami i … miłosną magią.
Bohumil - jak to Bohumil - dzieląc się opowieścią z Dalegorem nieco ją ubarwił. A ten wziął sobie sprawy do serca. Najpierw napadł na Jaromira, by ten wyznał mu co się wydarzyło w Jaworze i to ze szczegółami. Wrocławianin sprytnie uciekł z pola widzenia olbrzyma. Dargaude - widząc co się święci - udał że nie rozumie polskiego i natychmiast rusza na leśne polany zbierać dopiero co rozwinięte młode listki ziół. Do swojej kolekcji. Ciekawość - ale i frustracja Dalegora - została niezaspokojona. Czuł się coraz bardziej wyalienowany. Nieco zawiścił Bohumilowi romantycznej relacji z łęczycką magiczką. Doznał szoku, gdy Ambroż wyznał iż będzie ojcem dziecka Gosławy. Czuł głęboką niesprawiedliwość, że omijają go ziemskie przyjemności z niewiadomo jakiego powodu. Tego jedynego dnia jego wrodzona skromność została całkowicie zaślepiona.
W tym czasie Przecław przygotowywał wraz z Odomirem wyprawę do czeskiego Zgromadzenia Rożnov. Z trwogą zobaczył, że po powrocie z Jawora, zasoby Alba Amnis stopniały do dwóch setek denarów. W obliczu liczniejszej wyprawy i to w odległe strony, zaczął biadać Ambrożowi o pustkach w szkatule. Ten zaś - ze zwykłą sobie nonszalancją - zarządził, by każdy z magów dał datek do szkatuły 500 denarów. To przelało czarę goryczy Dalegora i doprowadziło do scen, które czeladź komentowała potem długie tygodnie.
Rozżalony Dalegor zatrzymał przechodzącego Ambroża zaraz przy kuchni. „Doszły mnie słuchy Princepsie, że mam uszczuplić swoją szkatułę! A to jakimże prawem? Że srebra nam brakuje? Że Przecław skomli bo mierzi go dno w skarbczyku? A jak mówiłem, że czas swój cenny poświęcę na naukę zzaklecia Midasa ktore robi złoto, toście mnie Ambrożu podle wyśmiali i to publicznie na radzie magłów!!” - wykrzyczał przeinaczając słowa za zdenerwowania. „Tylko Vis się liczy, tylko Vis” - krzyczał machając rękami przed nosem Ambroża - „No to teraz płaćże ludziom tym vis, a nie złotem, proszę bardzo! Roibłem jak kazałeś, masz vis, dysponuj nim dowoli, a od naszych skarbczyków wara!” Krzyki zaalarmowały Mojmirę, które wyjrzała z kuchni. Tomira stanęła obok niej z Wszeborem, który ze zdumienia rozdziawił usta.
Ambroż lekko poczerwieniał. „Zwłaszcza magłów… na pewno nie wyśmiał, nigdy tego nie robię.” - dodał spokojnie. „Jakbyś magiem, a nie „magłem” był to może byś wiedział, że zaklęcia mają czas działania, więc cokolwiek zmienisz w złoto, jak czar przestanie działać to przestanie też być złotem, oszukiwanie nieobdarzonych w ten sposób sprowadzi olbrzymie kłopoty na zgromadzenie i magów, tym samym łamiąc kodeks hermesa, a jeśli coś miałoby być zmienione na stałe to wymagałoby zapewne rytuału, a powiedz drogi „magłu” co jest potrzebne do rytuału… no? no?!” - tutaj podniósł głos. „Taaak vis własnie”.
Dalegor się zapowietrzył. „Co jest? Co my jakieś bracia ubogie jesteśmy czy inne zakonne badziewie?! Żeby zabierać prywatę?!” - tu już olbrzym zaczął zaciskać pięści. Co widząc Gosława zaczęła go powoli obchodzić od tyłu, mocno ściskając włócznię i zasłaniając widok czeladzi.
„Nie Dalegorze, jesteśmy Zgromadzeniem, które przeżywa ciężki okres. Wszystkie decyzje podejmowaliśmy wspólnie, jeśli brać za to odpowiedzialności nie chcecie to może to nie jest odpowiednie miejsce dla Was? Rozumiem że dokładać się nie macie zamiaru? w związku z tym do Czech się nie wybieracie, bo nie ma za co…” - Ambroż rozłożył ręce złośliwie się uśmiechając. Dojrzał jasną czuprynę wracającego Jaromira i rzucił głośno w jego stronę: „Jaromirze dorzucacie się i z Borysem pojedziecie do Czech?!” Po czym patrząc w oczy Dalegora dobitnie powiedział: „Ja swoje 500 srebrników wrzucam do kasy zgromadzenia i zwracam też oczywiście wydatki z mojej wyprawy do Strzegomia”.
Ale Dalegor nie zamierzał odpuścić: „Jeszcze więcej Ambrożu folguj! Jeszcze więcej! Może zamiast uczty noworocznej dawaj denary na noworoczny jaworek?! Niechaj każdy sobie poużywa!” - wrzeszczał na całe Zgromadzenie.
„To co ja robię i na co swoje pieniądze wydaję nie powinno Cię interesować tak samo jak mnie nie interesuję co Wy robicie!” - Princeps starał się go przekrzyczeć i przerwać potok zarzutów wielkoluda. „Dawać należy, aby ludzie chcieli tu mieszkać i pracować dla nas, może jakbyście wyszli trochę z tej Waszej ciemnicy i porozmawiali z ludźmi to byście wiedzieli jak to działa, ale tylko straszycie biedaków, że pieniędzmi ich przychylność kupować musimy!”
Opanował się po chwili, gdy Dalegor w końcu zamilkł. „Drogi Dalegorze jak Wam tu tak strasznie nie odpowiada, że ciągle okoniem stajecie przy każdej sposobności to ja Was na siłę trzymać nie będę. Z przysięgi Was zwolnić mogę w każdej chwili i możecie poszukać sobie zgromadzenia, które będzie Wam bardziej odpowiadać. Bo ostatnimi czasy mam wrażenie, że głównie to żrecie i narzekacie, a jak trzeba coś innego zrobić to japę drzecie i ludzi straszycie!” - znów podniósł głos. „Nie jest mnie łatwo wkurwić, ale muszę przyznać, że jesteście blisko….”
Bohumil nie mógł dłużej wytrzymać. Od kilku chwil stał obok Tomiry i Mojmiry z ubawem śledząc rozwój wydarzeń. Takich ich jeszcze nie widział. Ale jak dostrzegł zaciśnięte łapy Dalegora i Gosławę przyczajoną za jego plecami, zrozumiał że zaszło to za daleko. Wkroczył żwawo między nich mówiąc: „Przyjaciele opanujcie te nerwy niepotrzebne zanim słowa padną których się łatwo cofnąć nie da…” - spojrzał na olbrzyma - „Dalegorze sytuacja jest trudna ale to przecież nie wina Ambroża - próbujemy się rozwijać, przyprowadzamy nowe gęby do wykarmienia, potrzeba trochę czasu żeby ustabilizować naszą sytuację materialną nad czym wszyscy pracujemy. Wierzę, że to twoja ognista magia przemawiam przez ciebie i temperament. Pojedźmy do tych Czech, odpoczniesz trochę od Ambroża…” - znacząco mrugnął okiem do Dalegora - „Przewietrzysz się, podyskutujemy z innymi magami w tamtych zgromadzeniach i na spokojnie po powrocie spróbujemy omówić te sprawy jeszcze raz.”
Po czym obrócił się do Ambroża - „A ty princepsie też nie przesadzaj i powinieneś się opanowaniem i mądrością wykazywać a nie dogadzać. To, że nie każdy z nas lubi się spoufalać z profanami nie jest zaraz żadną ujmą ani wadą. Jedni wolą rozmowy a inni książki i swoje badania.” - dodał przezornie spozierając na całą czeladź Zgromadzenia, która obserwowała ich kłótnię. „No tyle tutaj chciałem wtrącić - na razie zróbmy tak, że ja i za Dalegora te 500 denarów do wspólnej szkatułki dołożę a po wyprawie do Czech się naradzimy co dalej, czasu trochę minie, na spokojnie sobie to wszystko przemyślicie. Pasuje szanownym konfraterom?” Ambroż skinął głową, odwrócił się na pięcie i odszedł. Dalegor rzucił tylko „Pasuje” i odszedł w drugą stronę…
„Co tam Mojmiro upichciliście dla nas na wieczerzę?” - rzucił BOhumil szczerząc zęby i rozpędzając zgromadzony tłumek.
W okolice Jawornika dotarli kilka dni po wyruszeniu ze Zgromadzenia. Przecław zaopatrzył ich na drogę całkiem zacnie w spyżę ale też sienniki i wszelkie dobro, które mogło się na trasie przydać. Wynajęli wóz - jak zwykle - od Hermanna i zaprzęgli go w dwa pociągowe koniki, które od roku należały do Alba Amnis. Powoził Wszebor, pierwszy raz zabrali ze sobą służącego. Borys dosiadał swego rumaka i jechał obok wozu. Odomir towarzyszył woźnicy na koźle, a Dalegor i Bohumil zwykle zalegali na wozie okrytym płachtą, by po raz pierwszy od długie czasu zażyć prawdziwego lenistwa. Mściwój czasem szedł obok wozu, czasem dosiadał się do Odomira dzieląc opowieściami.
Przez Nysę przeprawili się w Frankenbergu, ludnym gródku na szlaku z Wrocławia do Pragi. I ruszyli na południe w stronę Goldenbergów, ku wsi Wysokiej, leżącej na granicznych terenach Śląska i Moraw. Czasem nocowali po gospodach, czasem gdzieś po lesie, rozpalając ognisko przy wozie.
Raz nocleg im wypadł na trakcie wijącym się dolinką między wzgórzami porośniętymi ciemną świerczyną, i sporymi połaciami hal, na których pasterze wypasali swoje owce. Widząc ognisko na wysoczyźnie, wóz zostawili przy trakcie a sami załadowali dobytek na konie i ruszyli ku szałasowi. Morawscy pasterze nieco się wystraszyli, ich psy zaciekle ujadały, a owce zaniepokoiły. Juhas krzyknął by odeszli trochę i rozłożyli obóz w oddaleniu. Gdy już rozpalili ognisko i rozłożyli sienniki, góral podszedł do nich z bukłakiem w ręku, zapewne chcąc im wynagrodzić za niegościnne przyjęcie. Jednakże aura Daru Dalegora i Bohumila zrobiła swoje i entuzjazm Drahoslawa, nieco przygasł.
Borys i Odomir zaprosili go do ogniska i poczęstowali swoim trunkiem. Drahoslaw pasał tu owce hrabiego z Opawy. Był w młodości ministrantem, więc znał kilka słów po łacinie, biorąc Magów za mnichów. Podchmielony, odważniej opowiadał o okolicy. Był tu z żoną i młodym parobkiem Jankiem. Z zainteresowaniem mówił o cystersach z Velehradu, którzy w okolicach Jawornika skupowali grunty. Chwalił ich zaradność i nową odmianę owiec, jakie ponoć sprowadzili z ziem Cesarstwa. Ale na ten sielankowy obraz położyła się też rysa, gdy opowiadał o rabusiach z okolic Rychnova, dawnych dezerterach i bandytach, którzy bezwzględnie łupili kupców.
Przed północą Drahoslaw pożegnał się i wrócił do swego ogniska. Jednak ta noc nie była spokojna. Kilka godzin później, nim niebo zaczęło jaśnieć na wschodzie, krzyki i ujadanie psów zaalarmowały Borysa i śpiących. Rusin szarpnięciem zbudził Odomira i Mściwoja, każąc im brać pochodnie i broń. Wybiegł też przed namiot usiłując dostrzec przyczynę zamieszania. Stado wilków w kilka chwil rozszarpało psy i rzuciło się na owce, które z trwożnym beczeniem umykały od drapieżników. Drah i jego rodzina biegli w stronę ogniska Ślązaków. Dalegor również się obudził. PRzeciągnął i w kilka chwil zorientował w sytuacji. Dogonił biegnąc ciężko BOrysa, Odomira i Mściwoja, którym Wszebor przyświecał dwoma pochodniami. Wilków było kilkanaście. W ciemności trudno było je dostrzec, a migotliwe cienie rzucane przez pochodnie wcale wiele nie pomagały. Borys dobył miecza gotów rzucić się na drapieżniki samojeden. Mściwoj chybił, a Odomir ustrzelił jednego basiora. Jednak to Dalegor przepędził wilki. Cicho wypowiedział kilka słów po łacinie i cztery ogniste włócznie ubiły w jednej chwili cztery drapieżniki. Reszta stada rozpierzchła się na boki. Zaczęło świtać.
Zdążając na południe minęli niewielkie Sestrechovice i zaczęli mozolną wspinaczkę na zalesione wzgórza, by łagodnie zjechać do Freiwaldu, który miejscowi zwali Jesionikiem. Była tam osada drwali, wypalaczy węgla drzewnego i smolarzy, ale też grupa domostw niemieckich górników. Znów musieli nocować na trakcie. Dopiero Bruntal - miasteczko należące wprzódy do królewskiego brata, margrabiego Władysława Henryka, a obecnie zagarnięte przez króla - przyjął ich bardziej gościnnie. Spędzili tam całkiem przyjemny dzień i noc, ciesząc się wygodnym łóżkiem w gospodzie na podgrodziu.
Kilka następnych dni spędzili na szlaku praktycznie nie widząc żywego ducha. Dopiero w rybackiej wiosce Odry natrafili na trzech mnichów i dziwaczne zjawisko. Okolica była niewdzięczna. OSada leżała nad dość płytką i niezbyt szeroką Odrą wijącą się między wzgórzami. Mimo wiosennej pory było dość zimno. W osadzie było kilka chat i karczma zamknięta na głucho. Przeprawić przez rzekę mogli się brodem, wóz przejechałby spokojnie o tej porze roku. Widzieli drwniane nabrzeże wzmocnione kłodami i kilka pustych łodzi. Po drugiej stronie rzeki wznosiła się kapliczka św. Mikołaja. Gęste olszyny i mokradła osiadły oba brzegi Odry.
Na podwórzu zamkniętej karczmy dostrzegli trójkę mnichów. Wprowadzili wóz do wozowni i rozmówili się z bratem Kalentym i jego konfratrami. Jeden z nich, brat Florian był poraniony i BOrys zaproponował pomoc w opatrzeniu - a jak się potem okazało - zszyciu poważniejszych ran. Trzecim z braciszków był Dobromir, kilkunastoletni chłystek pochodzący z polskich ziem. Ten najbardziej bał się Dalegora. Brat Calentius opowiedział im o przygodzie jaką mieli zeszłego wieczora.
W przybrzeżnych trzcinach znaleźli młodego chłopaka leżącego bez ducha. Florian przy nim został, a Kalenty wrócił po Dobromira, by pomógł mu zabrać rannego. Niestety coś napadło na Floriana gryząc i drapiąc mu plecy. A młodzieniec zmarł. Cystersi mieli w Odrach nawiązać kontakty z rybakami i zakupić też drewno. Ale to osoba zmarłego zainteresowała Magów. Zwłaszcza gdy Kalenty im opowiedział, że nie miał on żadnych ran zewnętrznych poza drobnymi zadrapaniami, ale plama sińca w okolicach mostka sugerowała – jakby coś wewnątrz próbowało wydrzeć energię życiową. Mnich obawiał się sił piekielnych.
Poszli więc na miejsce zdarzenia i dokładnie obejrzeli ślady. Bohumil i Dalegor mieli podejrzenie, że to wilkołak zaatakował mnicha. Udali się pod osłoną wieczora na przeszukanie karczmy, a Borys rozmówił się z mieszkańcami. Doszli do wniosku, że Karczmarz przygarnął chłopaka w młodości, zaraz jak zmarła mu żona. Prowadził karczmę z córką i młodzieńcem. To, że nagle opuścił karczmę z córką - jadąc jak powiadali wieśniacy - zakupić sól. Był podejrzane. Mieli hipotezę, że to córka karczmarza była wilkołakiem i łączyła ją relacją z młodzieńcem. Ale postanowili nie wnikać głębiej i nie rozpoczynać śledztwa, jako priorytet stawiając wizytę w Rożnovie. Pożegnali więc mnichów i ruszyli rankiem ku przeprawie, kierując się kamienistą ścieżką w stronę wzgórz.Rożnov był o dzień drogi.
Droga wiodła między dwoma wzgórzami. Z lewej strony ciemniał las porastający strome zbocza, z prawej szumiał bystry potok. Kręty szlak wcinał się w podnóże stromizny usiane tuzinem drewnianych chat, nad którymi górował kamienny Fort – dość posępny w swej geometrycznej bryle. Gdy spojrzeli wyżej, ku szczytowi w stronę zarośniętej borem kopuły Rhadost, spośród wysokich jodeł rysowały się kontury kamiennych wież jakiejś budowli.
W dolince stało kilka chat - sądząc po obejściu i budynkach gospodarczych - zapewne drwali i pasterzy. Poza budynkami gospodarczymi, stajniami i owczarniami, dostrzegli też warsztat bednarski i wodny młyn przycupnięty przy potoku. Zbliżając się do osady zostali obszczekani przez psy i z zaciekawieniem śledzeni przez gromadę dzieci. Wóz zatrzymali przed bramą fortu solidnie osadzoną w wysokim, szarym murze. Z góry spoglądał na nich zbrojny z błyszczącym kapalinie. Obaj magowie wyskoczyli z wozu rozprostowując kości, a Borys zsiadł z konia i baczniej przyglądał się fortyfikacjom.
Strażnik w kapalinie okazał się dowódcą warty, Czechem Jakubem, który przywitał ich pytając o imiona i pochodzenie. Oczywiście rozpoznał w Bohumile i Dalegorze magów, czym prędzej wysłał też knechtów, by zawiadomili mistrza Severicusa o przybyciu gości ze Śląska. Podniesiono kratę i rozwarto bramę, weszli więc za bramę fortu, a Wszebor odstawił wóz na majdan przed młynem. Magowie rozglądali się po dziedzińcu. Nie zachwycał przepychem, był za to obsesyjnie wręcz uporządkowany. WYłożony nieregularnymi płytami z lokalnego kamienia, bez śladu błota - widać służba regularnie sprzątała i zamiatała podwórze. Przy murach stały rzędy beczek wypełnione wodą, stojaki z narzędziami do napraw umocnień, skrzynie i stosy worków nakryte woskowanym płótnem. Zbrojni grogowie ubrani byli jednolicie, nosili kolczugi i tabardy w szaro-zieloną szachownicę.
Raźnym krokiem, kroczył w ich stronę chudy i wysoki mężczyzna, świecący z daleka łysiną i siwiejącą brodą przystrzyżoną w szpic. Przedstawił się ceremonialnie jako Severicus, mag senior z Domu Tremere, zarządzający Fortem. Wręczył magom dwa tokeny, by okazać im gościnność i zaufanie i zniwelować wpływ działania Aegisa. A następnie oprowadził po forcie. Wprowadził ich do serca fortu, głównej sali - gdzie spotkali kolejną parę magów: Theodorę i Titusa, oboje z Domu Tremere. Przy kielichu wina i drobnym poczęstunku wymienili uprzejmości, a następnie służba odprowadziła ich do schludnych choć dość ascetycznych komnat. Szykowali się na wieczorne przyjęcie i rozmowy.
Na uczcie poznali Konrada Przemyślidę, jednego z towarzyszy magów, ale również brata Mieszko - augustianina, który opiekował się kaplicą znajdującą na terenie fortu. Istnienie budynku z poświęconym ołtarzem i silną aurą Dominion na terenie Zgromadzenia, było dla magów Alba Amnis szokiem. Severicus jednak wyjasnił im szczegóły później. Aura fortu była na tyle silna, że blokowała wpływy Dominion. Ta zaś skupiona była jedynie w obrębie kaplicy i ołtarza. A regularne msze pozwalały trzymać wysokie morale wśród świeckiej załogi fortu. Dyskusje nie wykraczały jednak poza formalne ramy. Jeden Konrad żywo zainteresowany Borysem Rurykowiczem, przejawiał wprost antygermańską postawę i co rusz napomykał o zjednoczeniu braci Słowian. Tremere byli bardzo powściągliwi. Theodora wychwalała zalety przynależności do Trybunału Reńskiego i dość stanowczo dopytywała się o prawny status Alba Amnis. Oboje: Severicus i Theodora wykazywali duże zainteresowanie problemami śląskiego zgromadzenia. Jasno wyłuszczyli, że brak dokumentów założycielskich i ufundowanie z prywatnych zasobów reńskiego maga, zgromadzenia stworzonego na ziemiach formalnie przynależnych do Nowogrodu - to proszenie się o solidne kłopoty. Theodora zaoferowała swe usługi, w strukturach Domu była assesorką, doskonale orientowała się w prawie hermesowym i zapisach kodeksów uzupełniających. Ani Dalegor, ani tym bardziej Bohumil nie odważyli się poruszyć wątków secesyjnych. Nadal jednak nie wiedzieli kim jest Volan, z którym łączyła ich znajomość korespondencyjna. Dopiero pod koniec uczty okazało się, że Volan jest magiem z górnego zamku, który zamieszkują magowie Ex Miscellanea, wraz z princepsem Rożnova, Igorem Rastvanem.
Volana osobiście poznali dzień później. Rankiem służba tremerska i Severicus dość pospiesznie ich pożegnali i odporwadzili na tyły fortu, na ścieżkę wspinającą się wśród świerków ku szczytowi góry Rhadost. Już samo wkroczenie na ścieżkę przyniosło śląskim magom osobliwe wrażenia, dziwnej magicznej aury. Volan powitał ich chwilę później, zmierzając w dół by poprowadzić ich właściwym szlakiem. Mag z górnego zamku prezentował się odmiennie niż jego tremerscy konfratrzy. Brodaty, długowłosy, nosił dość krótką tunikę z grubego folowanego sukna, barwioną na żółto. Grube wełniane nogawice miał wpuszczone w wysokie buty z przedniej skóry, zdobione złotymi klamrami. Na wierzchu nosił rozpięty, granatowy gardecorps - dość bogato haftowany srebrną nicią.
Mag poprowadził ich kamienistą ścieżką wijącą się wśród buków i świerków, które wbijały się mocno korzeniami w twardą skałę. Wkrótce podeszli pod ciemny mur zamkowy i otwartą bramę, strzeżoną przez jednego zaledwie wartownika. Weszli na podwórze z wrażeniem, że tutaj jest zupełnie inaczej niż w dolnym forcie. Mniej schludnie, bardziej naturalnie i … bardziej swojsko. Volan szybko przeprowadził ich przez majdan wiodąc do ciemniejących drzwi dużego przedsionka w bryle zamku. Stromymi schodami dotarli na piętro, gdzie gospodarz zaprowadził ich do jasnej sali z otwartym oknem. Widok na doliną, fort i domostwa czeladzi był naprawdę imponujący. Z Volanem rozmawiało im się bardziej swobodnie. Zaproponował im nocleg i posiłek przed zachodem słońca.
Wieczorna uczta pozwoliła im poznać maga Jaroslava i rycerza Zbyszka, dowódcę zamkowej drużyny. Z Volanem rozmawiali już bardziej wprost. O możliwościach utworzenia trybunały zachodnich słowiań i separacji od Nowogrodu. O potencjalnym poparciu Crintery i silnym sojuszu z Łęczycą. Volan słuchał uważnie. Osobiście odbierał inicjatywę Ślązaków, jako potwierdzenie własnej strategii. Podkreślił więc istotność współtworzenia porządku, którego słowianie z ziem polskich, czeskich i morawskich są niekwestionowaną częścią. Jaroslav - młody mag, który zapewne niedawno zdał egzamin czeladniczy - zapalił się żarliwie do idei, choć Volan dyskretnie go hamował. Osobliwa była nieobecność Igora Rastavana na uczcie. Być może princeps Rożnova miał swoje powody.
Volan zapytany o potencjalne wsparcie Irencilli był dość ostrożny. Magowie Merinita z całą pewnością nie byli godni zaufania w kwestii politycznej czy też ideologicznej, ich obszar zainteresowań całkowicie skupiał się na świecie bytów Faerie, ale zyskanie ich neutralności - bądź choćby słabego wsparcia - mogłoby stanowić klucz w negocjacjach nadchodzącego Wielkiego Trybunału roku 1228. Mag dość ostrożnie zarysował wstępną strategię działań separatystycznych i zaproponował powrót do tematu kolejnego dnia.
Tak też się stało. Rozważali wiele szczegółów mogących wpłynąć na bieg wydarzeń. Dalegor co rusz popadał w dygresje i wyrażał się dość niejasno - co dla Volana, badacza i ścisłego uczonego, było nieco męczące. Zadawał więc magowi krótkie, proste pytania, by potwierdzić co ów miał na myśli. Ze swojej strony Volan zapewnił że zajmie się tremerskimi konfratrami, by w jakiś sposób zyskać ich dla idei. Natomiast wobec zgromadzeni Alba Amnis - jako bractwa wiodącego w idei separatyzmu - wysunął kilka konkretnych propozycji działań.
Po pierwsze, śląscy magowie mieli by przygotować wstępny proto-kodeks nowego trybunału, by określić zasady współpracy. Więc obszar terytorialny i granice. Strukturę w hierarchii Quesitorów, organizacje wymiany Vis, warunki pokojowej koegzystencji słowiańskich zgromadzeń i kwestię zaangażowania w politykę książąt i kościoła (Volan negował te zasady z Kodeksu Hermesa).
Po wtóre Volan zaproponował, by Borys Rurykowicz był odpowiedzialny za komunikację z Rożnovem, oczywiście omijając Tremerów. Miałoby to zapewnić stałe kontakty i osobistą wymianę myśli i decyzji, bez zawierzania słów pergaminom.
Kolejnym zadaniem było formalne pozyskanie Łęczycy. Nie sojusz, lecz formalna umowa, najlepiej w postaci listów poparcia od rady magów łęczyckich i ich zgoda na współtworzenie nowego trybunału. Volan poprosił również, by go wprowadzili do Łęczycy w stosownym czasie, by zbudować relacje i umocnić sojusz.
Gdy magowie wspomnieli mu o Karin, śląskiej wiedźmie, którą zapragnęli przyjąć w poczet bractwa Hermesa, Volan zaproponował jej formację. A więc formalne wprowadzenie do Domu Ex Miscellanea (co było jak najbardziej możliwe gdyż Igor był arcymagiem Ex Miscellanea w Trybunale Reńskim), roczną naukę i pieczę nad jej mocami. I wdrożenie w reguły rządzące Zakonem Hermesa.